wtorek, 15 lipca 2014

54

CZYTASZ - KOMENTUJESZ - TO BARDZO MOTYWUJE :)


Osiem miesięcy później
Wojtek właśnie gra mecz. Skra podejmuje dzisiaj u siebie drużynę z Rzeszowa. Niestety mój stan nie pozwolił mi na dopingowanie z hali. W końcu to już dziewiąty miesiąc, ale co z tego skoro naszemu synkowi wcale nie spieszy się na ten świat. Przygotowałam sobie dwa słoiki moich ulubionych ogórków kiszonych i usiadłam przed telewizorem. Mecz był jednostronny, Skra już na samym początku wypracowała sobie kilku punktową przewagę i dowiozła ją do końca pierwszego i drugiego seta. W trzecim przy stanie 16:13 dla Skry poczułam się jakoś dziwnie. Po chwili zorientowałam się, że odeszły mi wody. Pośpiesznie chwyciłam telefon, który na szczęście leżał obok mnie i wybrałam numer alarmowy. Następnie wykręciłam numer Wojtka. Nie łudziłam się, że odbierze bo mecz jeszcze trwa, ale przynajmniej nagram mu się na sekretarkę, to odbierze zaraz po meczu.

Oczami Wojtka
Bardzo cieszyłem się, że trener dał mi szansę w meczu z tak dobrą drużyną jak Resovia. Dawałem z siebie wszystko jednak cały czas miałem jakieś dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Mecz udało nam się wygrać w trzech setach, ale wcale nie należał do tych z gatunku łatwych. Przy takim przeciwniku nie można ani na chwilę stracić koncentracji bo potrafi to idealnie wykorzystać. Po krótkim rozdaniu autografów udałem się do szatni. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Martwię się o Weronikę. To już dziewiąty miesiąc, a dziecko nie chce znaleźć się na tym świecie, ale jak to mawia pani ginekolog „sam dobrze będzie wiedział kiedy będzie właściwy moment”. Kiedy wziąłem do rąk telefon zobaczyłem, że mam wiadomość od Weroniki na poczcie.
-Wojtuś kochanie, chyba się zaczęło. Zadzwoniłam po pogotowie, proszę cię przyjedź jak najszybciej. Nie chcę być sama. A i pamiętaj jeszcze jedno jeśli zemdlejesz na sali porodowej to cię uduszę własnymi rękoma. - słysząc ostatnie słowa uśmiech mimochodem wdarł się na moją twarz. Chwilę później zdałem sobie jednak sprawę z powagi jej słów. Szybko zerwałem się z miejsca i zacząłem zbierać swoje rzeczy.
-Co ci się tak śpieszy? - do szatni wszedł Facundo
-Weronika rodzi, muszę jak najszybciej jechać do szpitala
-Nie będziesz prowadził w takim stanie. Poczekaj chwilkę zawiozę cię, w końcu muszę być obecny przy narodzinach mojej chrześnicy.
Postanowiliśmy, że Facundo zostanie ojcem chrzestnym małego, a matką moja koleżanka z nowej drużyny Ania. Mimo, że Weronika nie mogła grać w tym sezonie chodziła na treningi żeńskiej drużyny i tak od słowa do słowa stały się najlepszymi przyjaciółkami.
-Możemy jechać
-Dzięki, że ze mną jedziesz.
-Nie ma za co. Można powiedzieć, że jestem waszym aniołem stróżem. Wybraliście już imię dla małego?
-Myśleliśmy nad Kacprem albo Sebastianem, ale na razie nie możemy się zdecydować.

5 komentarzy:

  1. No to skoro oni się nie mogą zdecydować, to ja im pomogę! Wybierzcie Sebastiana! :))
    Weronika na pewno dobrze sobie poradzi, ale mam nadzieję, że Wojtek zdąży na akcję porodową i będzie ją wspierał.
    Pozdrawiam! :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby nie było żadnych komplikacji przy porodzie i urodził się zdrowy chłopczyk ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. trochę mnie tu nie było ale nadrobiłam ;] ja bym chciała, żeby była dziewczynka no ale wszystko przesądzone ;p ;]
    mam nadzieje ze im juz zycia nie skomplikujesz ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i zapomniałam ;]
      Zapraszam na kolejny rozdział
      living-in-suffer.blogspot.com
      cb też dawno chyba nie było xd ;] będzie mi miło jak zajrzysz

      Usuń
  4. Ooo no to widzę że przyspieszyłas akcję. ;) To nawet lepiej. ;) Będzie mały dzidziuś. ;) Ja stawiam na Kacperka. ;) Dobrze że Weronika i Wojtek mają takiego przyjaciela jak Facundo który zostanie ojcem chrzestnym dziecka. ;) Mam nadzieję że wszystko będzie dobrze. ;) I oczywiście czekam na kolejny. ;) Pozdrawiam. ;) /Igła.

    OdpowiedzUsuń