CZYTASZ - KOMENTUJESZ - TO BARDZO MOTYWUJE :)
Osiem
miesięcy później
Wojtek
właśnie gra mecz. Skra podejmuje dzisiaj u siebie drużynę z
Rzeszowa. Niestety mój stan nie pozwolił mi na dopingowanie z hali.
W końcu to już dziewiąty miesiąc, ale co z tego skoro naszemu
synkowi wcale nie spieszy się na ten świat. Przygotowałam sobie
dwa słoiki moich ulubionych ogórków kiszonych i usiadłam przed
telewizorem. Mecz był jednostronny, Skra już na samym początku
wypracowała sobie kilku punktową przewagę i dowiozła ją do końca
pierwszego i drugiego seta. W trzecim przy stanie 16:13 dla Skry
poczułam się jakoś dziwnie. Po chwili zorientowałam się, że
odeszły mi wody. Pośpiesznie chwyciłam telefon, który na
szczęście leżał obok mnie i wybrałam numer alarmowy. Następnie
wykręciłam numer Wojtka. Nie łudziłam się, że odbierze bo mecz
jeszcze trwa, ale przynajmniej nagram mu się na sekretarkę, to
odbierze zaraz po meczu.
Oczami
Wojtka
Bardzo
cieszyłem się, że trener dał mi szansę w meczu z tak dobrą
drużyną jak Resovia. Dawałem z siebie wszystko jednak cały czas
miałem jakieś dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Mecz udało
nam się wygrać w trzech setach, ale wcale nie należał do tych z
gatunku łatwych. Przy takim przeciwniku nie można ani na chwilę
stracić koncentracji bo potrafi to idealnie wykorzystać. Po krótkim
rozdaniu autografów udałem się do szatni. Chciałem jak
najszybciej znaleźć się w domu. Martwię się o Weronikę. To już
dziewiąty miesiąc, a dziecko nie chce znaleźć się na tym
świecie, ale jak to mawia pani ginekolog „sam dobrze będzie
wiedział kiedy będzie właściwy moment”. Kiedy wziąłem do rąk
telefon zobaczyłem, że mam wiadomość od Weroniki na poczcie.
-Wojtuś
kochanie, chyba się zaczęło. Zadzwoniłam po pogotowie, proszę
cię przyjedź jak najszybciej. Nie chcę być sama. A i pamiętaj
jeszcze jedno jeśli zemdlejesz na sali porodowej to cię uduszę
własnymi rękoma. - słysząc ostatnie słowa uśmiech mimochodem
wdarł się na moją twarz. Chwilę później zdałem sobie jednak
sprawę z powagi jej słów. Szybko zerwałem się z miejsca i
zacząłem zbierać swoje rzeczy.
-Co
ci się tak śpieszy? - do szatni wszedł Facundo
-Weronika
rodzi, muszę jak najszybciej jechać do szpitala
-Nie
będziesz prowadził w takim stanie. Poczekaj chwilkę zawiozę cię,
w końcu muszę być obecny przy narodzinach mojej chrześnicy.
Postanowiliśmy,
że Facundo zostanie ojcem chrzestnym małego, a matką moja
koleżanka z nowej drużyny Ania. Mimo, że Weronika nie mogła grać
w tym sezonie chodziła na treningi żeńskiej drużyny i tak od
słowa do słowa stały się najlepszymi przyjaciółkami.
-Możemy
jechać
-Dzięki,
że ze mną jedziesz.
-Nie
ma za co. Można powiedzieć, że jestem waszym aniołem stróżem.
Wybraliście już imię dla małego?
-Myśleliśmy
nad Kacprem albo Sebastianem, ale na razie nie możemy się
zdecydować.
No to skoro oni się nie mogą zdecydować, to ja im pomogę! Wybierzcie Sebastiana! :))
OdpowiedzUsuńWeronika na pewno dobrze sobie poradzi, ale mam nadzieję, że Wojtek zdąży na akcję porodową i będzie ją wspierał.
Pozdrawiam! :**
Oby nie było żadnych komplikacji przy porodzie i urodził się zdrowy chłopczyk ;)
OdpowiedzUsuńtrochę mnie tu nie było ale nadrobiłam ;] ja bym chciała, żeby była dziewczynka no ale wszystko przesądzone ;p ;]
OdpowiedzUsuńmam nadzieje ze im juz zycia nie skomplikujesz ;]
i zapomniałam ;]
UsuńZapraszam na kolejny rozdział
living-in-suffer.blogspot.com
cb też dawno chyba nie było xd ;] będzie mi miło jak zajrzysz
Ooo no to widzę że przyspieszyłas akcję. ;) To nawet lepiej. ;) Będzie mały dzidziuś. ;) Ja stawiam na Kacperka. ;) Dobrze że Weronika i Wojtek mają takiego przyjaciela jak Facundo który zostanie ojcem chrzestnym dziecka. ;) Mam nadzieję że wszystko będzie dobrze. ;) I oczywiście czekam na kolejny. ;) Pozdrawiam. ;) /Igła.
OdpowiedzUsuń